wtorek, 20 stycznia 2015

Zasada lustra


   Co ten nasz biedny kościół katolicki musi się nawywijać, nakluczyć, w bawełnę naowijać żeby nie powiedzieć tego o co naprawdę mu chodzi. Z czym tak naprawdę ma problem. Usta księży pełne są słów o moralności, grzechu, obronie życia od poczęcia. A gdyby tak jeden w końcu się znalazł i w napadzie szczerości wykrzyczał z ambony: tak! Mamy problem z seksem! Nie możemy już ścierpieć tego, że wy możecie a my nie. I stąd te nasze wszystkie zakazy, nakazy i rozkazy. Że jak już tak koniecznie musicie to robić, to róbcie tylko wtedy gdy chcecie mieć dzieci. I w miarę możliwości bez zbędnych figli. Wtedy będzie nam lżej.

   Co ma na myśli ksiądz, a za jego przykładem jego owieczki, gdy mówi o jakiejś parze: oni żyją w grzechu. Czy znaczy to, że oni kłamią, oszukują w podatkach, nie chodzą co niedzielę do kościoła? Nie. Mężczyzna z kobietą mogą na codzień łamać przykazania, lecz jeśli są po ślubie kościelnym nikt nie powie o nich, że żyją w grzechu. Z kolei para bez ślubu może żyć przykładnie, przykazania zachowywać, na mszę chodzić, nic to nie da. Dla kościoła ta para żyje w grzechu. Zafiksowanie księży na punkcie seksu jest tak duże, że łamie nawet zasadę Pareto. U nich szóste przykazanie (mniej niż dwadzieścia procent całości) zajmuje więcej niż osiemdziesiąt procent nauk, kazań i wystąpień. Ostatnio na tapecie mają pigułkę "po". I znowu nie o pigułkę tu się rozchodzi. Dla nich wszystko jest złe. To co przed, to co w trakcie i po fakcie. Dla nich zły jest właśnie sam FAKT. A konkretnie akt. A że nie mogą tego powiedzieć wprost, to krążą wokół i "nauczają" o antykoncepcji, prezerwatywach, aborcjach. Nie mają łatwo. Są w sytuacji człowieka spragnionego, któremu zabroniono pić podczas gdy inni w jego otoczeniu nie dość, że piją to jeszcze cieszą się wodą, a nawet urządzają z niej fontanny.

   Naprawdę lepiej i zdrowiej byłoby dla księży gdyby sobie odpuścili. Na nikim, poza ortodoksyjnymi katolikami, ich nauki nie robią wrażenia. A im z kolei takich nauk głosić nie potrzeba, z tego samego powodu, dla którego nie trzeba przestrzegać łysych, żeby nie szokowali fryzurami. Coś jednak nie pozwala księżom zmilczeć tego tematu, pomimo braku jakichkolwiek skutków z jego poruszania. Coś zmusza ich wręcz aby o nim na okrągło mówili i pisali. Na pewno byłby to ciekawy przypadek dla psychologów. Ciekawy na pewno z racji tego kim byliby ich pacjenci. Ale nie sądzę, by zbyt zajmujący i trudny do zdiagnozowania. Gdyby jednak księża chcieli zdiagnozować się sami, to nie zajmie im to więcej niż kilka minut. Wystarczy, że zapytają wujka gugla czym jest wyparcie, projekcja, zasada lustra. A jak już się dowiedzą, to może nie zamilkną, ale przynajmniej przycichną.


czwartek, 6 listopada 2014

Nie martwcie się rozwodnicy.


   Przetacza się ostatnio przez polskie media fala komentarzy dotyczących niedawnego synodu biskupów na temat rodziny. Jednym z najczęściej poruszanych w nich tematów jest sytuacja rozwodników żyjących w nowych związkach. Czy mogą być dopuszczani do komunii podczas mszy, czy nie są tego godni. Hierarchowie mają problem, który zresztą sami sobie stworzyli sankcjonując magię przeistoczenia na soborze laterańskim w roku 1215. Jak przez tysiąc dwieście lat mogli wierni żyć i dostawać się do nieba bez fizycznego spożywania ciała i krwi Jezusa kościół nie podejmuje się wyjaśnić. Tak jak i tego, dlaczego po dwustu latach jedzenia i picia pozostało tylko jedzenie gdy z kolei sobór w Konstancji w roku 1415 pozbawił wiernych prawa do kielicha. Biskupi prawa tworzą, zmieniają, stare zastępują nowymi, każdorazowo utrzymując przy tym wiernych w przekonaniu, że nie przestrzegając tych praw sprzeciwiają się woli Boga. 

   Wierni mają problem z nadążaniem za biskupami. Ale jak mają go nie mieć, skoro nadążyć za nimi nie może nawet poświęcony, jak sam się określa, portal Fronda. Nie dość, że samo nadążanie jest na pewno męczące, to jeszcze trzeba wybrać, za którym biskupem nadążać. A czasu na zastanowienie nie ma. Jednego dnia (30 października) o godzinie 13.52 portal zamieszcza słowa arcybiskupa Gądeckiego, który nie przyznając rozwodnikom prawa do komunii mówi: "Trzeba rozważyć jak realnie można im pomóc. Nie możemy kierować się jedynie współczuciem i naginać do niego nauczania kościoła". I jeszcze tego samego dnia wieczorem okazuje się, że ten biskup jest obłudnikiem. Przekonać nas o tym mają przed zaśnięciem słowa innego biskupa, tym razem rzymskiego, zamieszczone tamże o godzinie 21.46: "Dla tych, którzy troszczyli się o prawo, a zaniedbywali miłość, Jezus miał tylko jedno słowo: obłudnicy - przypomniał dziś Ojciec Święty Franciszek". Jak żyć?

   Wcześniej czy później, a raczej wcześniej, biskupi dopuszczą rozwodników do komunii. Muszą się trochę pospierać, pokazać maluczkim jak to oni muszą się natrudzić, aby przekonać Boga, że będąc po rozwodzie można podczas mszy zjeść kółeczko z mąki rozrobionej wodą. Cały ten problem wziął się stąd, że sami w to nie wierząc przedstawili wiernym jako prawdę wiary, że to kółeczko na wezwanie księdza przemienia się w ciało Chrystusa. Gdyby spożywanie chleba i wina podczas mszy było traktowane tak jak być powinno, czyli jako symbol i pamiątka ostatniej wieczerzy, to dlaczego z tych symbolicznych czynności mieliby być wyłączeni rozwodnicy? Przecież nie zabrania się będącym w grzechu robienia symbolicznego znaku krzyża. Chociaż z drugiej strony niezbadane są pokłady mądrości biskupiej i nie można zagwarantować, że w przyszłości jakiś sobór nie ustali, że do wnętrza człowieka robiącego znak krzyża wchodzi Jezus. I wtedy rozwodnicy będą musieli zapomnieć nie tylko o komunii, ale nawet nie będzie im się wolno przeżegnać.

   Póki co, rozwodnicy mogą się tylko przyglądać jak bracia w wierze połykają na mszach opłatki. Mogą sobie także popatrzeć jak ich duszpasterz wypija wino przeistoczone uprzednio na jego zawołanie w krew Chrystusa. Tylko że z tą transsubstancjacją nie wszystko chyba tak do końca jest w porządku. Może nie zawsze się udaje, a może nie zachodzi wcale? Bo gdyby faktycznie było tak, jak można przeczytać w poważnym periodyku teologicznym "Gregorianum" wydawanym przez Papieski Uniwersytet Teologiczny w Rzymie, to księża nie mieliby bólu głowy, jakie wino sobie do mszy zamówić. A w wydaniu z lipca 1957 roku tegoż pisma można przeczytać: "Stosując w odniesieniu do dogmatu o Eucharystii określone kryteria, musimy stwierdzić, że w czasie przeistoczenia za sprawą słów Chrystusa cała substancja chleba i wina przemienia się w Ciało i Krew Pańską. Tym samym protony, neutrony i elektrony wchodzące w skład zakonsekrowanej materii, jej atomy, cząsteczki, jony, zespoły molekularne, mikrokryształy - słowem całość składników, z których składa się chleb i wino, przestaje istnieć, przekształcając się w Ciało i Krew Chrystusa."

   Nie martwcie się rozwodnicy. Kuźnia kadr biskupich wypisuje takie rzeczy w swych oficjalnych periodykach, a mimo to księża kuszeni są do zakupu wina mszalnego reklamami (cytat dosłowny): "Delikatny i przyjemny tokaj Harszlevelu. Wino o przyjemnym aromacie i dominujących na podniebieniu słodkich nutach". Nie macie wobec tego powodu żałować, że księża nie dopuszczają was do komunii. Gdyby bowiem naprawdę przemieniali chleb i wino w prawdziwe ciało i krew, to nie mogliby czuć na swych podniebieniach dominujących słodkich nut.

   

poniedziałek, 3 listopada 2014

Na początek.


   To pierwszy post z kategorii "religia" i w związku z tym zastanawiałem się od czego zacząć. Tak jak napisałem w opisie tej kategorii, będzie ona dotyczyła przede wszystkim katolicyzmu. Dlatego uznałem, że zacząć trzeba od postaci, na której cały katolicyzm jest oparty. Zaznaczam, że nie neguję istnienia Jezusa jako człowieka. Jego nauki są i pozostaną uniwersalne i ponadczasowe. Podobnie jak nauki wielu mistrzów duchowych przed i po Jezusie. 

  Kościół katolicki naucza, że Jezus był jedynym i prawdziwym bogiem wcielonym, który umarł i zmartwychwstał. Jedynym? Bogów ludzkość miała całe mnóstwo. I wyznawcy zawsze wierzyli w ich boskość i wyjątkowość. A czy żywot Jezusa był naprawdę wyjątkowy...?

 KRISZNA. Urodził się w żłobie, bo jego matka musiała opuścić swoje miasto i uratował się z wielkiej rzezi zgotowanej przez tyrana.

   MITRA. Urodził się 25 grudnia w grocie, do której przyszli go powitać pasterze ze swą trzodą. Był pośrednikiem między bogiem a człowiekiem. Zapewnił zbawienie przez ofiarę. Jego kult obejmował chrzest, komunię, posty. Wierni nazywali się braćmi, a duchowieństwo zachowywało celibat. Mitranizm jest uderzająco podobny do chrześcijaństwa, a Tertulian chcąc wytłumaczyć to podobieństwo określił je mianem "sztuk diabła".

   HERAKLES. Tak jak Jezus jest prześladowany zaraz po urodzeniu (Hera i Herod). Kiedy oddalił się w samotności od ludzi był kuszony przez tyrana, który tak jak Jezusowi szatan, pokazywał ze szczytu góry całe królestwo. Obaj nie ulegli pokusie. Przy ich śmierci trzęsie się ziemia i nastają ciemności, a po śmierci obaj wstępują do nieba. Świadkami śmierci Heraklesa była jego matka i ulubiony uczeń, a umierając wypowiedział słowa: "wykonało się".

   DIONIZOS. Jest synem boga i śmiertelnej kobiety. Był bogiem cierpiącym, ukrzyżowanym i zmartwychwstałym. Cud rozmnożenia wina przez Jezusa był cudem wcześniej dokonywanym przez Dionizosa.

   BUDDA. Nie można mówić o Buddzie jako o bogu w rozumieniu teologii katolickiej. Ale podobieństwa także są ciekawe. Budda zaczyna nauczać gdy dobiega trzydziestego roku życia. Podobnie jak Jezus Budda wędruje z gromadą uczniów (najważniejszych było dwunastu) i objawia im swoje nauki poprzez sentencje i przypowieści. Oboje mają wśród uczniów swojego ulubionego oraz takiego, który ich zdradził.

   Nie mam za złe kościołowi, że zrobił z Jezusa jedynego, niepowtarzalnego boga wcielonego. Niech tak pozostanie. To w niczym nie przeszkadza. Ale mam mu za złe to, co zrobił z jego słowem.


sobota, 1 listopada 2014

Stań w deszczu.


   Przeglądałem dzisiaj mojego poprzedniego bloga. Starałem się, chociaż nie do końca było to możliwe, postrzegać go tak, jakby był napisany przez kogoś obcego, nieznanego mi. Zobaczyłem człowieka zmagającego się ze swoim alkoholizmem na sposób w jaki zmagali się z tą chorobą duszy niezliczeni przed nim i będą się zmagać niezliczeni po nim alkoholicy. Dzisiaj wiem, że gdybym nie poszedł własną drogą zmagałbym się z tym nadal. Może uczepiłbym się jakiejś grupy AA, może chodziłbym w dalszym ciągu na nabożeństwa baptystów lub przyłączyłbym się do innej denominacji chrześcijańskiej, może zaliczyłbym kolejne terapie zamknięte, a może to wszystko nic by nie dało i piłbym dalej nałogowo. Czegokolwiek nie starałbym się jednak robić, popełniałbym wciąż ten sam błąd: szukałbym rozwiązania i pomocy na zewnątrz. I wszystkie zmiany jakie by nastąpiły, byłyby także na zewnątrz. Zmieniałbym dezodoranty żyjąc w szalecie.

   Piszę o zmianach zewnętrznych jakoby w domyśle przeciwstawiając im zmiany wewnętrzne jako trwałe i rozwiązujące problem. Ale tak nie jest. Bo nie chodzi tu o zmianę. Chodzi o zrozumienie. Zrozumienie czegoś można uznać za tożsame z poznaniem prawdy o tym czymś. Odnosi się to do wszystkiego. Ale najbardziej do życia. Bez poznania prawdy o życiu, prawdy o sobie, zawsze będzie coś nie tak. Zawsze będą problemy i konflikty. To właśnie miał na myśli Jezus mówiąc: prawda was wyzwoli. I to była ta moja droga, którą poszedłem. Szukałem odpowiedzi na najważniejsze pytania. O to czym jest życie, kim jestem ja sam, dlaczego jestem. Nie twierdzę, że te odpowiedzi znalazłem. A już na pewno nie mógłbym takich odpowiedzi udzielić. Ta niemożność bierze się stąd, że wzrastając w drodze do zrozumienia uświadamiamy sobie, że wzrasta w nas coś co można określić jako świadomość zrozumienia, jego poczucie, ale nie można tego nazwać zrozumieniem. I właśnie dlatego, że jest to świadomość stanu zrozumienia, a nie samo zrozumienie, nie da się na tego rodzaju pytania odpowiedzieć. To tak jak z zakochaniem. Wiesz, że jest coś takiego jak zakochanie. Możesz o nim czytać, słuchać, ale dopóki sam nie doświadczysz stanu zakochania dopóty nie będziesz o nim nic wiedział. A gdy go doświadczysz, to tak naprawdę nie będziesz mógł o nim nic napisać ani powiedzieć. Bo cokolwiek napiszesz i powiesz, to i tak w głębi serca będziesz wiedział, że to nie to.

   Ta droga jest pewna. Da ci wolność. Tylko jest z nią jeden problem: początek. Musi nadejść w twoim życiu moment, który cię na nią skieruje. Może być nim nagły przebłysk świadomości, a możesz równie dobrze dochodzić do tego latami. Nie ma tu żadnych reguł. Gdy będziesz na to gotowy, rozpoznasz. A później dbaj o to co się zaczęło. Może, a nawet na pewno, nie będą cię rozumieć. Nie przejmuj się. To jest jak z nasionami. Gdy na jedno spadnie deszcz, będzie się garnęło do słońca, będzie go wyczekiwało bo słońce da mu wzrost i życie. Suchym nasionom słońce nie da nic i tylko nieprzyjemnie je przypiecze. Suche nie zrozumią mokrego i suchymi pozostaną. Dla mnie słońcem byli Jezus, Budda, Anthony de Mello, Eckhart Tolle, Alan Watts i wielu innych. Bedą nim i dla ciebie, tylko im na to pozwól.

   Stań w deszczu. Powodzenia!


piątek, 17 października 2014

Byłem alkoholikiem


   Tak. Byłem alkoholikiem. Wiem, że jest to wbrew obowiązującym na terapiach i w AA dogmatom, ale świadomie piszę: BYŁEM. Zgodnie z tymi dogmatami alkoholikiem się jest do końca życia. Pijącym lub trzeźwym, ale alkoholikiem. Ja się nim już nie czuję.

   Nie wiem kiedy przestałem się nim czuć. Alkoholicy często pamiętają swój pierwszy dzień trzeźwości, a może lepszym określeniem będzie pierwszy dzień niepicia. Pamiętają go, a nawet na mityngach AA często świętują jego rocznicę. Ja takiego dnia, w którym pierwszy raz powiedziałbym sobie, że nie czuję się alkoholikiem nie pamiętam. Pamiętasz dzień, w którym nauczyłeś się prowadzić samochód? Po latach jazdy stwierdzasz, że dobrze prowadzisz i to wszystko. A od kiedy? Skąd masz to wiedzieć. Samo przyszło.

   Do tematu alkoholizmu na pewno będę jeszcze wracał  na tym blogu. Ten wpis zamieściłem w tym momencie właściwie tylko po to, aby podać linka do mojego poprzedniego, zamkniętego już bloga. Był on w całości poświęcony właśnie alkoholizmowi. Mojemu. Wiele z tematów tam poruszonych postrzegam teraz inaczej. Odniosę się do nich na tym blogu, ale alkoholizm nie będzie na nim tematem wiodącym. Jeżeli ktoś zechce, to tutaj może przeczytać, jak postrzegałem alkoholizm i jak próbowałem sobie z nim radzić. Wszystko co tam napisałem było szczere i tak wówczas widziałem siebie i świat.


czwartek, 16 października 2014

Sam tworzysz, więc nie narzekaj.


  Świat schodzi na psy. Rządzą nami kłamcy i złodzieje. Telewizja ogłupia. Młodzież jest niewychowana. Liczy się tylko kasa. Słyszy się i czyta takie opinie powszechnie. I zawsze dotyczy to "ich", a nie "mnie". To oni, to społeczeństwo jest takie. No ale co ja mogę? Nie mam na to wpływu, sam świata nie naprawię. 

   Oczywiście, że nie naprawisz. Bo po pierwsze nie wierzysz, i masz rację nie wierząc, że twoje wysiłki dałyby jakiś wymierny efekt. A po drugie zwyczajnie ci się nie chce tych wysiłków podejmować. Wcale nie jest tak źle żyć z poczuciem, że ja to jednak jestem w porządku, że wiem co trzeba zrobić i gdybym tylko miał takie możliwości jak "oni" to inaczej by to wszystko wyglądało. Czujesz się usprawiedliwiony. Jednak to, że nie możesz sam posprzątać wszystkich lasów nie oznacza, że nie ma znaczenia porzucona przez ciebie w lesie puszka. Nie sprzątaj za innych. Po prostu sam nie śmieć.

   Narzekasz, że w telewizji są debilne programy. Bo są. Nie oglądaj więc kolejnych tańców z kołkami, nie interesuj się jak oni śpiewają na lodzie i czy rolnik znajdzie żonę. Może lubisz sobie na to popatrzeć i wyśmiewać jakie to głupie. Patrz więc, ale nie narzekaj później, że chłam w telewizji. Nie będzie oglądalności, nie będzie takich programów. 


   Mówisz, że szkoła nie potrafi wychować, że nie uczy tego co ważne i potrzebne w życiu. Nauczyciele nie są wychowawcami młodzieży, a jedynie zwykłymi pracownikami odbębniającymi swoje godziny jak w fabryce. Nie podoba ci się to. A z drugiej strony nie widzisz niczego niestosownego w tym, że na przykład piłkarz zarabia w jeden dzień tyle, ile nauczyciel nie zarobi przez rok. Jedną z funkcji pieniądza jest miara wartości. Trafienie nadmuchanym balonem w prostokąt wbity w ziemię jest więc dla ciebie nieporównywalnie bardziej wartościowe niż nauka i wychowanie twych dzieci. Nie narzekaj wobec tego na szkołę i nauczycieli. Pokazałeś im miejsce w szeregu. 


   Politycy, biznesmeni, celebryci. Po trupach do celu. Co innego mówią, co innego robią i (jeśli w ogóle) co innego myślą. Wygaduje się na nich, narzeka, wyśmiewa. Zamieniają się miejscami, poglądami i wciąż są na świecznikach. Wiedzą, że nie możesz tego zmienić, a ty wiesz, że sam nic nie możesz. I tak to trwa. 


   Nie narzekaj na świat, bo sam go tworzysz tym jak spędzasz wolny czas, tym jaki masz stosunek do innych. Tworzysz go swymi codziennymi decyzjami, wyborami. Zastanów się nad nimi i wybierz mądrze. A świat wokół ciebie stanie się lepszy. Twój mały świat. Dla ciebie i twoich najbliższych to wystarczy. A o resztę i cały świat się nie martw. Pójdzie z czasem za tobą. 


   Uwierz, że tak będzie i zaufaj staremu, mądremu Tołstojowi:


   "Największe przeobrażenia w świecie zachodzą nie dzięki nagłym zrywom, lecz dzięki małym, niezauważalnym zmianom."


   Powodzenia!